Wiosną na jeziora

Śpiewa Hanna Pawlik
Tekst i muzyka: Ryszard Matusiewicz
Aranżacja i orkiestra: Robert Gołaszewski

Weź mnie z sobą wiosną na jeziora,
Gdy po lasach ostatni taje chłód,
Ale nad wodę rybitwa i kormoran
I czajka wróci znów

Weź mnie z sobą wiosną na jeziora,
Gdy jałowiec jest jeszcze pełen snu,
Lecz huczy ul i na trzmiela też już pora,
W potoku gałąź tnie
Młody bóbr –

A na jeziorach wielka fala bije o brzeg
Po lasach wiatr ku ziemi zgina gałęzie drzew
Ogromne słońce odpędzi deszcze znad serc i ziół
Czeremcha pachnie w słońcu, wietrze i brzęku pszczół
i brzęku pszczół
i brzęku pszczół

Przemysłowe porzuć krajobrazy,
Z Dzikich Pól już się zerwał mokry wiatr!
Niech taka podróż wreszcie nam się zdarzy,
O świcie jedźmy tam – w tamten świat –

W drodze będą z wolna wstawać zorze,
O tej porze normalny człowiek śpi.
Na szosach pusto – aż słońce się jak pożar
Rozpali nagle nam,
na te dni –

A na jeziorach wielka fala bije o brzeg…

Potem niech się pieni czas i przestrzeń,
Długo jeszcze do chłodów przyszłych zim.
Słoneczny blask rozkołysał się na wietrze
Więc przepadnijmy w nim, w lasach trzcin –

Pakuj szmatki i ruszajmy wreszcie
Wciąż w tym mieście wśród poplątanych spraw
A tam najprościej, pogoda i powietrze
I już każdego mi
Szkoda dnia

A na jeziorach wielka fala bije o brzeg…

 

 

 

Staszek na Betty

 

 

Było lato roku 1991 i kajakowaliśmy sobie beztrosko całą rodziną po Pojezierzu Brodnickim, gdy nagle dopadły mnie niezamawiane atrakcje: silne bóle w jamie brzusznej. Trzeba było nagle ewakuować się spod namiotu i szukać ratunku u najbliższego lekarza, który bardzo się dziwił i podejrzewał problemy raczej psychiczne niż fizjologiczne, ponieważ najmniej mnie bolało, gdy właziłem pod jego biurko i tam się zwijałem w kłębek. Następny lekarz zdiagnozował mnie bez większych problemów. Jak Państwo może się domyślają, była to poczciwa, całkiem nawet sympatyczna – z dzisiejszego naszego punktu widzenia – kolka nerkowa. Trafiłem do zakurzonego szpitala w niewielkim mieście i mam stamtąd wspomnienia nieprzyjemne i bolesne. Oraz jedno z najpiękniejszych wspomnień mojego życia: wałęsając się smętnie korytarzem, niespodziewanie zobaczyłem przy rejestracji mojego przyjaciela, lekarza Staszka W., mówiącego do pielęgniarki: “Czy u państwa przebywa pacjent Ryszard Matusiewicz? To proszę go wypisać, bo przejmuję jego leczenie”. Staszek zabrał mnie do swojego służbowego domu pod Toruniem, gdzie razem z żoną Elżbietą, też lekarką (grającą na skrzypcach i trenującą skoki spadochronowe), prowadził wiejską przychodnię. I wróciły wakacje! Moja Żona została z dzieciakami w Bratuszewie, o którym chciałbym kiedyś napisać; zaś ja, leczony przez Staszka, czując się znakomicie na środkach przeciwbólowych, co dzień po śniadaniu szedłem do sadu zebrać torbę papierówek, po czym brałem się za urządzanie łodzi żaglowej, stojącej na podwórzu. Staszek kupił pusty laminatowy kadłub łódki typu Sportina, który trzeba było wyposażyć wewnątrz i zewnątrz. Rzemiosło stolarskie – po dziadku – miałem we krwi od niemowlęcia, zaś jako inżynier mechanik nieźle sobie radziłem z żelastwem oraz wszystkim innym, więc praca szła sprawnie i życie było piękne. Pogoda również.

Staszek nazwał łódź “Betty” na cześć swojej żony. Wodowaliśmy ją (łódkę, nie żonę) chyba rok później jesienią na Bełdanach, w Wierzbie. Odtąd w każde wakacje spędzaliśmy tydzień lub dwa na “Betty”, trochę na Mazurach, trochę na Zalewie Koronowskim, ale głównie na Jezioraku. Mieliśmy dużo przygód, niektóre były groźne. Pływaliśmy też późną jesienią i wczesną wiosną, gdy rano widziało się szron i lód przy brzegu… Ktoś ze znajomych wypatrzył w kiosku w Iławie pocztówkę ze Staszkiem płynącym na swojej Sportinie! Wykupił wszystkie; jedna z nich (ze znaczkiem za 3500 zł) trafiła do mnie i mogą ją Państwo zobaczyć powyżej.

Staszkowie po jakimś czasie przenieśli się za granicę, zaś łódka została sprzedana do Gdyni i minęła tamta epoka. Jeszcze pamiętam rękami dotyk relingów, steru, wyposażenia kabiny. A na dzisiejsze czasy, gdybym mógł mieć życzenia do Złotej Rybki, to pierwsze byłoby o zatrzymaniu wszystkich nawalanek na globie. A drugie – takie: aby do każdego chorego, we wszystkich szpitalach świata, przyszedł jego przyjaciel, dobry lekarz, i powiedział: “Proszę wypisać panią X / pana Y, zabieram go i przejmuję jego leczenie”. Zaś trzecie – tydzień na Jezioraku, ze Staszkiem, na Betty…

Piosenkę śpiewa Hanna Pawlik (tak, ten niezwykły, niski, aksamitny głos, to Hania), zaś piękna aranżacja jest dziełem Roberta Gołaszewskiego. Słychać go też chwilami w refrenach. Szkoda, że na tym urwała się nasza współpraca.

2 Replies to “Wiosną na jeziora”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *